Na świętego Marcina najlepsza gęsina!
• life • 563 słowa • 3 minuty czytania
Ta notatka została oznaczona jako wymagająca dopracowania: skalowanie zdjęć.
Zawartość wpisu może ulec zmianie, zatem zapraszam do ponownych odwiedzin w niedalekiej przyszłości :)
W zeszłym roku w Święto Niepodległości obchodziliśmy 100-tne urodziny Niepodległej Polski, toteż dzisiaj nieco bardziej skupiłem się na drugim obliczu tego dnia, bo 11 listopada to nie tylko Dzień Niepodległości, ale także Dzień św. Marcina. Wspominany jest w nim mój patron - Marcin z Tours, dlatego dziś świętuję swoje imieniny.
Kulinarne aspekty tradycji związanej z tym dniem skupiają się wokół gęsiny i rogala. Legendy związane z tymi elementami mają wiele związanego z postacią św. Marcina, ale także częściowo wywodzą się z wcześniejszych pogańskich tradycji i kultu, które później zostały w jakimś stopniu zaadaptowane i wchłonięte przez chrześcijaństwo. Dlatego też do dzisiejszej kawy słodkim dodatkiem był Rogal Świętomarciński, a na talerzu zagościły pieczone nogi z gęsi.
W okolicach święta dało się zauważyć wysyp stoisk i miejsc, gdzie można było się zaopatrzyć w te słodkie Rogale Marcińskie (te certyfikowane i nie tylko). Pojawiły się nawet w marketach, więc na szczęście nie przeszła mi przez głowę głupia myśl, aby spróbować samemu coś takiego upiec. Jednak z mięsem nie miałem takiego dylematu, zważywszy, że do tej pory moje boje ograniczały się do kurczaka, wieprzowiny, czy wołowiny.
Na początku myślałem o przyrządzeniu całej gęsi, ale zmieniłem zdanie, gdy zobaczyłem te ptaszysko w sklepie - jego waga oscylowała w przedziale 4-5 kg. Ale za to natrafiłem na “szłapy” i moje plany podążyły w stronę pieczonych nóg.
Bałem się też problemu z dostępnością tego mięsa. W sklepach i marketach na warszawskich Młocinach nigdy takiego drobiu nie widywałem, więc przygotowywałem się na dłuższą wyprawę i polowanie. Ale przy kolejnych zakupach natrafiłem na pojedyncze porcje gęsiny w pobliskim markecie, więc problem sam się rozwiązał. Wtedy jeszcze nie spodziewałem się tego, że podobnie jak to było z rogalami, przed samym świętem pojawi się wysyp gęsiny w sklepach.
Myślałem, że przygotowanie gąski do pieczenia nie będzie się zbytnio różniło od sposobów, jakie często stosowałem, czyli marynacie na oleju/oliwie/wodzie z mieszanką różnych przypraw. Ale większość przepisów sugerowała, żeby mięso po osuszeniu tylko natrzeć solą (w tym morską), pieprzem i czosnkiem, z dodatkiem majeranku i tymianku.
Trochę mnie zaskoczyło, że dosyć szybko w czasie pieczenia wytapia się tłuszcz z tych bardziej tłustych fragmentów, który standardowo używany jest do “podlewania” mięsa w czasie pieczenia. W sumie dawno tego nie praktykowałem, zobaczymy jak to wyjdzie ;)
Nogi podpiekłem najpierw w 220-230 stopniach przez 15 minut w otwartym naczyniu żaroodpornym. Regularne pieczenie (pod przykryciem) trwało 2,5 godziny w temperaturze 170-180 stopni (z termo-obiegiem), z podlewaniem mięsa wytopionym tłuszczem co 30 minut. Na koniec przez 15 minut podgrilowałem całość, aby podrumienić mięso i uzyskać chrupiącą skórkę.
No i wyszło dobrze!
Powyższe zapiski zachowam sobie na przyszłość, mogą okazać się bardzo pomocne, gdy znów pojawi się jakiś szalony plan na gęsinę. W swoich bojach bazowałem na kilku przepisach z sieci, ale najbardziej na wersji podlinkowanej gdzieś wyżej pochodzącej z Kuchni Tomka.
A po takiej uczcie należy trochę odpoczynku. Później czeka mnie jeszcze popołudniowy (dziś raczej wieczorny) trening. Bo nawet takie świętowanie nie może przeszkodzić, gdy chce się popracować nad swoją sylwetką ;)
Mimo że świętowanie imienin chyba jest dosyć popularne w Polsce, to jakoś nigdy nie przywiązywałem wagi do tego święta. Wydaje mi się, że jest to związane z tym, że w rodzimych stronach (Śląsk) raczej nie praktykuje się takiego zwyczaju, zdecydowanie ważniejszą okazją są urodziny (gyburstag). Dlatego chyba były to jedne z pierwszych moich obchodzonych imienin i być może zarazem ostatnie. No ale o tym przekonamy się za rok ;)
Komentarze (0)